Małżonek
jęczał, że ruina, wszystko się sypie, koniec świata. Nie dałam się przekonać. I
tak staliśmy się właścicielami 300 letniego poniemieckiego domiszcza z
przyległościami w postaci obory, chlewika i ruiny garażu. Niestety nie mam
zdjęć z tamtego czasu, ale wyobraźcie sobie – było wtedy mniej więcej tak samo,
jak teraz – liszaje topiącego się śniegu, gdzieniegdzie upstrzone krwią, pewnie
po świniobiciu. Mocno zaniedbany dom, pies na łańcuchu i błoto. Błoto było wszędzie.
Nie wiem, co
spowodowało, że zakochałam się w tym odludnym miejscu od pierwszego wejrzenia –
czy widok rozległej doliny Elmy (rzeki, o której istnieniu nawet wtedy nie wiedziałam),
bezkres pól i łąk, las na horyzoncie, czy po prostu jakaś niezwykła magia tego
miejsca? Jakiś głos gdzieś w środku
serca mówił – bierz to kobieto, bo nic piękniejszego nie widziałaś w życiu.
Właściciel/sprzedający
miał gadane, jak nie przymierzając Waldemar K. ze znanego serialu. Opowiadał o wiosennym świergocie
ptasząt, zieleni, ciszy, kumkaniu żab w stawach, odśnieżanej na bieżąco
żwirowej drodze. Jego opisy miejsca, które nazywał „ranczem w dolinie” mam
gdzieś zarejestrowane na starej kasecie. Nic tylko brać wiadro farby, malować i
mieszkać w raju.
I tu
niestety mijał się nieco z prawdą. Dom było w opłakanym stanie. Kuchnia z
resztkami wielu warstw wytartego gumoleum na podłodze, przez które przezierał
goły beton, łazienka w takim stanie zaniedbania, że jak weszłam, tak wyszłam,
bo mnie zemdliło, dwa pokoje z wąskimi drzwiami pomiędzy, gdzie za podłogę
robiły płyty paździerzowe, na które wysypano zboże i wszędzie ślady szczurów i
myszy. Miały łatwy dostęp, bo stare, rozpadające się skrzynkowe okna nie miały
szyb - zabite były workami po nawozach. Sypialnia… Zatęchła nora, cuchnąca
brudem, w piwnicy woda, na strychu na sznurach stare szmaty i ogromna baba –
komin, gdzie kiedyś wędzono mięso, z drzwiami pamiętającymi przedwojennych
właścicieli.
Do tego
chlewik, w którym mieszkały jeszcze świnki i cielaki w oborze. Sławojka za
chlewiko-kurnikiem. Pies nazywał się Cygan. Całe życie na łańcuchu. Długie
życie. Był jeszcze młodszy, ale „pan” szybko go zabrał. Wokół domu niemal
bezdrzewna pustynia, kilka jabłoni, stare klony na miedzy i topola, którą
sadził właściciel dziecięciem będąc.
A ja już
widziałam oczyma wyobraźni, jak to wszystko pięknie urządzę, no może nie z
pomocą jednego wiadra farby, ale przecież nie ma rzeczy niemożliwych do licha!
Nic mnie nie ostrzegło – uciekaj, przecież to samo możesz mieć gdzieś bliżej
cywilizacji, nie musisz kupować krowy, żeby pić mleko. Nic nie powiedziało, że
kulę do nogi sobie przypinam. Taką wielką, ciężką jak grom i na grubym łańcuchu.
I tak Dolina Elmy stała się moim szczęściem i przekleństwem. Na następne 20 lat.
![]() |
| Cygan |



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz